Nie tylko o książkach

  • Data:
  • Autor: prof. Piotr Obrączka, honorowy obywatel Bytomia
  • Artykuł był oglądany 429 razy

Klasyczna łacina (w przeciwieństwie do tzw. kuchennej) nie jest dziś szerzej znana, dlatego słynną sentencję Terentianusa Maurusa (z III w.) „habent sua fata libelli” zacytowałem w tytule w polskim przekładzie.

Ostatnio na poziomie -1 Agory zlikwidowano dużą księgarnię (kiedyś Matras, później Świat Książki), jej miejsce zajął sklep z tanią odzieżą. Takiż sklep znajdujemy na rogu ulic Jainty i Webera, w miejscu, w którym kilkadziesiąt lat istniała inna księgarnia. Może to znak czasu: odzież (nawet używana) jest bardziej potrzebna niż książki. Przed wielu laty działały w Bytomiu bardzo dobre księgarnie, m.in. Naukowo-Techniczna i Literacka, obie przy placu Kościuszki. W pierwszej pracowała niezapomniana mgr Lidia Urbańska, wysokiej klasy księgarz (absolwentka filologii klasycznej Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie). Można było u niej zamówić niemal każdą z interesujących klienta książek. O książki było wówczas niełatwo, często kupowano je (jak wiele innych towarów) spod lady. Pamiętam np. gigantyczne kolejki żądnych nabycia „Ulissesa” Jamesa Joyce’a czy pierwszych krajowych wydań poezji Czesława Miłosza.

Kompetencje niektórych księgarzy nie były imponujące: pytając o głośny tom esejów Janusza St. Pasierba „Skrzyżowanie dróg” otrzymałem odpowiedź: „na temat prawa jazdy niczego nie mamy”. Działała też bardzo prężnie księgarnia Empiku (u zbiegu Moniuszki i Karola Miarki), dziś pustostan, Empik natomiast przeniesiono do Plejady, daleko od centrum, i w końcu zlikwidowano. Na wspomnienie zasługuje również mały, lecz bardzo bogato wyposażony prywatny antykwariat Jana Muszkieta przy ul. Webera. Dziś antykwariaty zniknęły niemal całkowicie, zastąpione przez sprzedaż internetową.

Z tego, co mi wiadomo, w Bytomiu ostały się jedynie dwa antykwariaty: Vivarium przy ul. Piastów Bytomskich, ozdobiony oryginalnym szyldem ANTYK WARIAT, oraz drugi - Perseusz przy ulicy Gliwickiej.

Kupowanie i gromadzenie książek to radość, ale czasem również kłopot. Moja, mocno już wówczas wiekowa, Mama patrząc na dwie ściany dużego pokoju, wypełnione szczelnie książkami, pytała (a mówiła po śląsku): „i komu to łoscasu łostawisz”, odpowiadałem niezmiennie: „jak to komu, Tobie”. Niektórzy, szczególnie właściciele ogromnych zbiorów, mają poważne kłopoty z ich likwidacją. Wybitny literaturoznawca z Uniwersytetu Jagiellońskiego sprzedał pod koniec życia swój księgozbiór (kilkadziesiąt tysięcy woluminów!) jednej ze szczecińskich bibliotek. Inny profesor, z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej, postanowił przekazać nieodpłatnie dwa niezwykle wartościowe księgozbiory (własny i zmarłej żony, również profesora uniwersytetu) bibliotece nowo utworzonego uniwersytetu: mimo nowoczesnego i obszernego gmachu biblioteka nie skorzystała z oferty, ponieważ to kłopot: transport, uporządkowanie i skatalogowanie zbiorów itd. Niektórzy pozbywają się książek, umieszczając je w skrzyneczkach (w Bytomiu było kilka, zachowała się jedna przy ul. Żołnierza Polskiego) lub w specjalnych miejscach (np. na dworcu autobusowym w Krakowie i w wielu kawiarniach), w których można złożyć ewentualnie zabrać interesujące egzemplarze.

Poeta ksiądz Jan Twardowski zacytował kiedyś testament znajomego, zawarty w jednym tylko zdaniu: „niech każdy łapie, co może”. Byłem przed wielu laty świadkiem praktycznej realizacji takiego testamentu: likwidująca mieszkanie poinformowała sąsiadów, że pozostawia je otwarte. Po niecałej godzinie mieszkanie zostało gruntownie uprzątnięte: wyniesiono wszystko, włącznie ze starą, zardzewiałą brołtbiksą (pojemnikiem na chleb, zwanym obecnie chlebakiem). Gdyby w likwidowanym mieszkaniu były książki - pozostałyby prawdopodobnie nietknięte

Ocena: 5,00
Liczba ocen: 1
Oceń ten wpis

Komentarze

Nikt jeszcze nie komentował tego artykułu, dodaj pierwszy komentarz.

Partnerzy