Ludomir Różycki urodził się w Warszawie, gdzie pracował przez niemal całe życie. Po II wojnie światowej zamieszkał w wilii "Pan Twardowski" w Zachełmiu koło Jeleniej Góry, natomiast zmarł w 1953 roku w Katowicach. W Bytomiu znamy go z dwóch powodów - po pierwsze jest patronem działającej w naszym mieście Ogólnokształcącej Szkoły Baletowej. Po drugie, na przestrzeni lat w Operze Śląskiej wystawiono różne utwory Różyckiego: „Casanova”, „Bolesław Śmiały” oraz balet „Pan Twardowski”.
Spalona partytura
"Meduzę" Ludomir Różycki skomponował w latach 1908-1911. Rok później odbyła się jej prapremiera. Potem do tytułu już nie wracano. W czasie Powstania Warszawskiego partytura "Meduzy" uległ zniszczeniu. Po wojnie kompozytor odtworzył jej zapis, korzystając z zachowanego wyciągu fortepianowego oraz własnej pamięci. Do swego dzieła wprowadził wówczas redukcje, czyli skróty.
W ubiegłym roku, kiedy przypadała 70. rocznica śmierci kompozytora, partyturę "Meduzy" opracował i przepisał na nowo pracujący w Operze Śląskiej dyrygent Maciej Tomasiewicz. Teraz, 21 września na scenie Opery Śląskiej odbyła się powojenna prapremiera. - Opera Śląska jest miejscem prezentującym nie tylko operową klasykę - podkreśla dyrektor bytomskiego teatru Łukasz Goik. - Zależy nam równie na przedstawianiu zapomnianych dzieł o wysokiej wartości artystycznej, które możemy odkrywać na nowo.
Bez inscenizacji
"Meduza" przygotowana w Operze Śląskiej to wersja koncertowa, czy też - bo tak ją nazwano - półsceniczna. Orkiestra, chór i soliści znajdowali się na scenie, natomiast warstwę wizualną stworzyły projekcje multimedialne. Taki zabieg pozwolił skoncentrować się na muzyce. Ma też swoje uzasadnienie praktyczne i ekonomiczne. "Meduza" zapewne nie należy do pozycji, które grane będą kilkadziesiąt razy, więc zrezygnowano z inwestycji w scenografię i kostiumy. Natomiast jako kompozycja "wskrzeszona" po 100 latach może być utworem budzącym zainteresowanie poza Bytomiem, na różnych festiwalach muzycznych (niekoniecznie operowych). A na prezentacje wyjazdowe zawsze "poręczniejsza" jest wersja koncertowa. No i libretto - ono raczej nie sprzyja inscenizacji, opiera się niemal wyłącznie na dialogach (w pierwszych dwóch aktach tylko dwóch osób).
Słuchając muzyki "Meduzy" można zrozumieć, dlaczego warto było nie tyle "odkurzyć", co wskrzesić to dzieło. Warto wyróżnić kreacje solistek: Anny Boruckiej i Marty Huptas, a Maciej Tomasiewicz z orkiestrą wykonali naprawdę kawał dobrej roboty.
Komentarze