To był czerwiec 1982 roku, kilkanaście dni przed rozpoczynającymi się w Hiszpanii Mistrzostwami Świata w piłce nożnej. Mężczyzna jak co roku odwiedził Sanktuarium Matki Bożej w Piekarach Śląskich. Po pracy. Na kilkadziesiąt minut oddać się zadumie i modlitwie.Tym razem było jednak inaczej niż dotychczas. Mężczyzna poczuł (?), że niebawem stanie się coś złego. Że zostanie poddany próbie i tylko szczera wiara pozwoli mu przezwyciężyć coś nieoczekiwanego. Odczucie było głębokie i niepokojące. Gdy wrócił do domu, podzielił się z żoną tym, co go spotkało.
Zatrzymał się na moment przed księgarnią u zbiegu placu, a ulicy Dworcowej. Gdy ziemia pod jego stopami zatrzęsła się, spojrzał do góry. Ogromy gzyms oderwany z budynku spadał wprost na niego. To, że się odchylił sprawiło, że gzyms zamiast na głowę, spadł na nogi. Po kilkudziesięciu sekundach przykryty szaro białym pyłem mężczyzna próbował podnieść się z chodnika. Wtedy dopiero zauważył, że spadający gzyms zmiażdżył mu nogi. Tego dnia w wyniku amputacji stracił jedną z nich, a druga po wieloodłamkowym złamaniu nigdy już nie wróciła do sprawności. Przez kolejne miesiące mężczyzna modlił się o powrót do sprawności. Wierzył w to, że z Bożą pomocą przezwycięży ból i w miarę szybko będzie w stanie wrócić do życia zawodowego.
Jak czasami przechodził załamanie, gdy proteza odciskała krwawe ślady na kikucie, czy też wtedy, gdy podczas rekonwalescencji przerzedziła się liczba znajomych i zostali przy nim tylko ci prawdziwi przyjaciele. Upór mojego ojca sprawił, że po jakimś czasie wrócił do pracy zawodowej. Po dwudziestu pięciu latach od nieszczęśliwego wypadku trafił na badania do szpitala. Nigdy nie zapomnę, gdy jak co dzień odwiedziłem go, a on korzystając z okazji, że akurat w szpitalu nie było mojej mamy i siostry powiedział mi, że przed przyjściem do szpitala odwiedził piekarską Bazylikę. Podobnie jak przed laty coś poczuł (?). To, że otrzymał dwadzieścia pięć lat życia, które dobrze spożytkował. Dwadzieścia pięć lat i wystarczy. Że to kres jego życia… Poprosił mnie bym zaopiekował się mamą i siostrą bo on ze szpitala już nie wyjdzie. Nie potrafiłem tego pojąć. Nie chciałem w to uwierzyć. Przecież kilkudniowy pobyt w szpitalu nie zwiastował nic złego. Myliłem się. Dwa dni później tato trafił na OIOM a potem do innego szpitala. Tam późnym wieczorem lekarz powiedział mi, że w poprzednim szpitalu uszkodzono nerki mojemu tacie i teraz, by go uratować potrzebna jest dializa. Około północy uścisnęliśmy ze sobą dłonie. Zabrali go na dializę. Gdy o szóstej rano przyszedłem na oddział, taty łóżko było puste…
Ja w żaden sposób nie chcę próbować podważać tego, czego byłem świadkiem. Wiara mojego taty oraz to, co go spotkało pozostaje we mnie świadectwem tego, że są rzeczy, których ani doświadczenie, ani nauka nie są w stanie ogarnąć. Być może podczas zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia warto się nad tym zastanowić?
Komentarze