Jeszcze kilkanaście lat temu mieliśmy w Bytomiu miejsce wręcz idealne do straszenia - prawdziwe ruiny w Miechowicach. Były to fragmenty zaledwie oficyny pałacu von Tiele-Wincklerów, ale posiadając basztę - wyglądały na pozostałości małego zamku. Mogłaby tam z powodzeniem straszyć jakaś miechowicka Biała Dama.
Miechowickie ruiny jednak zrewitalizowano, a właściwie odbudowano. Dzisiaj pod nazwą Pałac w Miechowicach działa tam miejska placówka kultury. I bardzo dobrze. Pozostaje tylko życzyć, żeby nigdy nie straszył tam duch kiczu, szmiry, ani hochszpalerki nazywanej "sztuką współczesną".
Ale koniec żartów. W centrum Bytomia jest jeszcze jeden budynek spełniający kryteria "domu, w którym straszy". Wszystko dlatego, że otoczony jest dawnym cmentarzem, który dzisiaj pełni funkcję miniparku. Jednak szczątków pochowanych tam zmarłych nigdy nie ekshumowano!
Architektoniczna perła
Budynek przy ul. Batorego 2 od ponad 20 lat stoi nieużywany. Kiedyś był siedzibą służby zdrowia: mieściła się tam dyrekcja Zakładu Opieki Zdrowotnej, później Zakładu Lecznictwa Ambulatoryjnego oraz poradnie: dermatologiczna i "nocna". W 2012 roku, po prywatyzacji poradni rejonowych, gmach za 700 tys. złotych kupił prywatny inwestor, Nowy właścicie jedyne co zrobił, to zabezpieczył dach. Z zewnątrz budynek wygląda fatalnie i chyba... czeka na lepsze czasy.
Z dużych powierzchni elewacji odpadł tynk, a piękne kute, secesyjne kraty na oknach pokrywa gruba warstwa brudu i rdzy. Na szczęście obiekt otoczony jest miniparkiem, więc gałęzie i liście w dużym stopniu maskują jego fatalny stan. Gmach jest bardzo ciekawy: ukryty wśród starych drzew, z daleka wygląda na stosunkowo niedużą willę. Kiedy jednak podejdziemy bliżej – zobaczymy, że ma aż trzy piętra i wcale nie należy do małych. Po prostu z każdej strony widać tylko jego niewielką część.
Przy dawnym cmentarzu
Budynek przy obecnej ul. Batorego 2 od swego powstania służył potrzebom służby zdrowia. Tyle, że najpierw był tam cmentarz! W połowie XIX roku tę okolicę, leżącą przy drodze prowadzącej do Miechowic, nazywano Małą Skotnicą i wypasano tam bydło. W 1851 roku gmina ewangelicka nabyła tam grunt pod cmentarz, który został poświęcony już w grudniu tego roku. Przez pierwsze pół wieku chowani tam zmarli leżeli w spokoju, ale - jak się miało okazać - nie był to spokój wieczny.
Wkrótce rozpoczął „walkę z cmentarzem”. Jak podaje historyk Przemysław Nadolski – w Archiwum Państwowym w Opolu (w czasach niemieckich Bytom podlegał rejencji opolskiej) zachowała się korespondencja doktora Schuberta z ówczesnym magistratem. - Przytaczał skargi pacjentek swojej kliniki na stale odprawiane uroczystości pogrzebowe ze śpiewami, co miało źle wpływać na ich samopoczucie - relacjonuje Nadolski w książce "Cmentarze Bytomia".
Szczątków nie ekshumowano
Już w 1888 roku gmina ewangelicka nabyła znacznie większą działkę przy końcu ulicy Piekarskiej z przeznaczeniem na nowy cmentarz. Otwarto go dwa lata przed końcem XIX wieku i odtąd na nim dokonywano większości pochówków. W czasie, gdy doktor Schubert walczył z cmentarzem przy drodze miechowickiej, chowano tam już tylko nielicznych zmarłych do założonych wcześniej grobów rodzinnych.
Zniszczono go metodą socjalistyczną, tak jak nieco wcześniej stary cmentarz żydowski przy ul. Józeczaka – wywieziono resztki nagrobków i splantowano teren, nie zaprzątając sobie głowy ekshumacjami.
Jaki to duch?
Być może właśnie stąd w Bytomiu pojawiła się wieść gminna, że w opuszczonym budynku i jego okolicy... straszy. Ponoć w nocy można usłyszeć tam hałasy, jęki, zgrzyty, rzekomo z tego właśnie powodu wynajmowani stróże i ochroniarze-emeryci rezygnowali z pracy po kilku zaledwie dniach.
Swoją drogą, w Bytomiu można wskazać co najmniej dwa miejsca, w których na pewno grasuje duch. To właśnie dawna siedziba ZLA oraz gmach dawnego Komitetu Miejskiego PZPR przy ul. Żeromskiego. Tam właśnie straszy duch niemożności rewitalizacji! Pozostanie mieć nadzieję, że kiedy wreszcie zostanie z tych miejsc przegoniony.
Komentarze