Przepraszam, czy tu straszą?

Ponoć każde szanujące się miasto ze średniowiecznym rodowodem powinno mieć zamek albo przynajmniej dom, w którym straszy. Takie miejsce posiada również liczący sobie 770 lat Bytom.

  • Data:
  • Autor: Marcin Hałaś
  • Artykuł był oglądany 477 razy
Autor zdjęcia: Marcin Hałaś

Jeszcze kilkanaście lat temu mieliśmy w Bytomiu miejsce wręcz idealne do straszenia - prawdziwe ruiny w Miechowicach. Były to fragmenty zaledwie oficyny pałacu von Tiele-Wincklerów, ale posiadając basztę - wyglądały na pozostałości małego zamku. Mogłaby tam z powodzeniem straszyć jakaś miechowicka Biała Dama.

Chociaż patrząc z punktu widzenia historii - w miechowickich ruinach straszył raczej duch komunizmu, bo to żołnierze armii sowieckiej w 1945 roku pałac ograbili i spalili.

Miechowickie ruiny jednak zrewitalizowano, a właściwie odbudowano. Dzisiaj pod nazwą Pałac w Miechowicach działa tam miejska placówka kultury. I bardzo dobrze. Pozostaje tylko życzyć, żeby nigdy nie straszył tam duch kiczu, szmiry, ani hochszpalerki nazywanej "sztuką współczesną".

Ale koniec żartów. W centrum Bytomia jest jeszcze jeden budynek spełniający kryteria "domu, w którym straszy". Wszystko dlatego, że otoczony jest dawnym cmentarzem, który dzisiaj pełni funkcję miniparku. Jednak szczątków pochowanych tam zmarłych nigdy nie ekshumowano!

Architektoniczna perła

Budynek przy ul. Batorego 2 od ponad 20 lat stoi nieużywany. Kiedyś był siedzibą służby zdrowia: mieściła się tam dyrekcja Zakładu Opieki Zdrowotnej, później Zakładu Lecznictwa Ambulatoryjnego oraz poradnie: dermatologiczna i "nocna". W 2012 roku, po prywatyzacji poradni rejonowych, gmach za 700 tys. złotych kupił prywatny inwestor, Nowy właścicie jedyne co zrobił, to zabezpieczył dach. Z zewnątrz budynek wygląda fatalnie i chyba... czeka na lepsze czasy.

Tak swoją drogą, ten gmach mógłby z powodzeniem pretendować do miana architektonicznej perły Bytomia. Póki co znajduje się w fatalnym stanie: w większości okien nie ma szyb, jedne zabite zostały deskami, inne ordynarną dyktą, jeszcze inne zieją pustką.

Z dużych powierzchni elewacji odpadł tynk, a piękne kute, secesyjne kraty na oknach pokrywa gruba warstwa brudu i rdzy. Na szczęście obiekt otoczony jest miniparkiem, więc gałęzie i liście w dużym stopniu maskują jego fatalny stan. Gmach jest bardzo ciekawy: ukryty wśród starych drzew, z daleka wygląda na stosunkowo niedużą willę. Kiedy jednak podejdziemy bliżej – zobaczymy, że ma aż trzy piętra i wcale nie należy do małych. Po prostu z każdej strony widać tylko jego niewielką część.

Przy dawnym cmentarzu

Budynek przy obecnej ul. Batorego 2 od swego powstania służył potrzebom służby zdrowia. Tyle, że najpierw był tam cmentarz! W połowie XIX roku tę okolicę, leżącą przy drodze prowadzącej do Miechowic, nazywano Małą Skotnicą i wypasano tam bydło. W 1851 roku gmina ewangelicka nabyła tam grunt pod cmentarz, który został poświęcony już w grudniu tego roku. Przez pierwsze pół wieku chowani tam zmarli leżeli w spokoju, ale - jak się miało okazać - nie był to spokój wieczny.

Na początku XX wieku, krótko przed I wojną światową, tu przy cmentarnym murze ginekolog doktor Schubert wybudował budynek kliniki położniczej.

Wkrótce rozpoczął „walkę z cmentarzem”. Jak podaje historyk Przemysław Nadolski – w Archiwum Państwowym w Opolu (w czasach niemieckich Bytom podlegał rejencji opolskiej) zachowała się korespondencja doktora Schuberta z ówczesnym magistratem. - Przytaczał skargi pacjentek swojej kliniki na stale odprawiane uroczystości pogrzebowe ze śpiewami, co miało źle wpływać na ich samopoczucie - relacjonuje Nadolski w książce "Cmentarze Bytomia".

Szczątków nie ekshumowano

Już w 1888 roku gmina ewangelicka nabyła znacznie większą działkę przy końcu ulicy Piekarskiej z przeznaczeniem na nowy cmentarz. Otwarto go dwa lata przed końcem XIX wieku i odtąd na nim dokonywano większości pochówków. W czasie, gdy doktor Schubert walczył z cmentarzem przy drodze miechowickiej, chowano tam już tylko nielicznych zmarłych do założonych wcześniej grobów rodzinnych.

Stary cmentarz ewangelicki przetrwał II wojnę światową i okres stalinizmu. Zlikwidowano go dopiero w czasach Edwarda Gierka, czyli w latach 70. XX wieku.

Zniszczono go metodą socjalistyczną, tak jak nieco wcześniej stary cmentarz żydowski przy ul. Józeczaka – wywieziono resztki nagrobków i splantowano teren, nie zaprzątając sobie głowy ekshumacjami.

Jaki to duch?

Być może właśnie stąd w Bytomiu pojawiła się wieść gminna, że w opuszczonym budynku i jego okolicy... straszy. Ponoć w nocy można usłyszeć tam hałasy, jęki, zgrzyty, rzekomo z tego właśnie powodu wynajmowani stróże i ochroniarze-emeryci rezygnowali z pracy po kilku zaledwie dniach.

Cóż, jeżeli w nocy wśród drzew rosnących na dawnym cmentarzu widać jakieś postacie lub słuchać krzyki - są to raczej menele, urządzający tam libacje niż duchy. Tak podpowiada "mędrca szkiełko i oko".

Swoją drogą, w Bytomiu można wskazać co najmniej dwa miejsca, w których na pewno grasuje duch. To właśnie dawna siedziba ZLA oraz gmach dawnego Komitetu Miejskiego PZPR przy ul. Żeromskiego. Tam właśnie straszy duch niemożności rewitalizacji! Pozostanie mieć nadzieję, że kiedy wreszcie zostanie z tych miejsc przegoniony.

Ocena: 5,00
Liczba ocen: 6
Oceń ten wpis

Komentarze

Nikt jeszcze nie komentował tego artykułu, dodaj pierwszy komentarz.

Partnerzy