Jej wyniki podczas konferencji prasowej zaprezentowała dziennikarzom Joanna Stynwak, naczelnik wydziału audytu i kontroli bytomskiego Urzędu Miejskiego. Jak wielokrotnie ona podkreślała, kwestie finansowe w ŚTT prowadzone były w sposób zatrważający i całkowicie sprzeczny z obowiązującymi przepisami. Przypomnijmy, że nasz tygodnik pisał już kilka razy o nieprawidłowościach, do jakich miało dochodzić w utrzymywanej z budżetu miasta placówce.
Wspomniana kontrola rozpoczęła się z polecenia prezydenta Bartyli. Stało się to zaraz po tym, jak urzędnicy z Norwegii wraz z polskim Ministerstwem Kultury i Dziedzictwa Narodowego zażądali zwrotu pieniędzy przekazanych ŚTT w ramach dotacji. Środki te trafiły do bytomskiej instytucji na realizację projektu „Taneczny most”. Norweska fundacja domagała się oddania 586 tysięcy złotych, a ministerstwo 95 tys. Powód: niewłaściwe wydawanie funduszy oraz fałszowanie dokumentacji. W sumie wraz z odsetkami ŚTT miał zwrócić około 800 tys. zł. Już pierwsze dwa dni kontroli przyniosły szokujące efekty: tylko w ich trakcie stwierdzono aż piętnaście różnego rodzaju nieprawidłowości. Jak powiedziała Joanna Stynwak, w placówce nagminnie łamano prawo pracy i ustawę o finansach publicznych, a w księgowości panował totalny bałagan. Pieniądze wpłacano i wypłacano bez odpowiednich dokumentów lub przy wykorzystaniu dokumentów nieodpowiednich. Polecenia dokonania operacji finansowych wydawane były e-mailowo, co jest niezgodne z przepisami. Pracownicy otrzymywali wynagrodzenia w niewłaściwej wysokości, a listy pac przygotowywano dopiero po wypłacie. Dokumentację księgową prowadzono bez chronologii, nie uiszczano w terminie składek na ubezpieczenie społeczne, nie prowadzono raportów kasowych. ŚTT nie zabiegał też o pieniądze za wynajmowane mieszkanie, a potem nie starał się o odsetki. Jakby tego było mało, od lat instytucja nie posiada ewidencji wyposażenia, bo nikt jej nie uzupełniał. W zasadzie nie wiadomo dziś, jakie ma aktywa i pasywa.
Kontrola ujawniła również liczne przypadki rażącego marnotrawstwa publicznych środków. Największe wątpliwości wzbudziły wydatki na transport. Na same tylko przejazdy taksówkami w minionym roku poszło ponad 22 tysiące zł (na dzień przypada 100 zł). Taniej byłoby, gdyby kupiono samochód służbowy. Dla szefów ŚTT zamawiano też warte od 2 do 3 tys. zł bilety lotnicze bez uzasadnionego celu podróży. Co ciekawe, wiele z nich dotyczyło przelotów krótkoterminowych realizowanych na przełomie grudnia i stycznia. Część z zakupionych już biletów nawet nie wykorzystano.
Niektórzy pracownicy placówki próbowali reagować i w maju tego roku powiadomili ówczesną zastępcę prezydenta Bytomia Halinę Biedę o nieprawidłowościach. Reakcji ze strony władz jednak nie było. Nie zareagowano także na potwierdzony przypadek mobbingu.
Złożony przez obecnych włodarzy naszego miasta wniosek do prokuratury doczeka się zapewne wnikliwej analizy. Co dalej z ŚTT? Pomysły są różne. Także taki, by zakończyć historię tej placówki.
Komentarze